W tym roku Bieszczady okazały się dla mnie górami absolutnie magicznymi. Od samego początku prognozy pogody nie były optymistyczne – tak więc byłem przygotowany na wszystko. No i wszystko się wydarzyło – od słońca po lejący deszcz.


Z Mucznego na Tarnicę i Szeroki Wierch

Po bardzo udanej gonitwie za pociągiem Turkolu – Pierwszego dnia przeznaczonego już tylko na góry wybrałem się z Mucznego przez Bukowe Berdo na Tarnicę i potem przez Szeroki Wierch do Ustrzyk. Na samym początku trasy towarzysza mi mgła tworząca niesamowity klimat w lesie a potem już na górze słońce tylko czasami przysłaniane przez chmury malowało na górach fantastyczne kształty. Wkrótce miało się okazać, że będzie to jedyny dzień, w którym dane mi było cieszyć się słońcem i pełnią już prawie jesiennych barw. Kolejne dni choć w dalszym ciagu klimatyczne już zdecydowanie obfitowały chmury i deszcz.


Sprint na Rawki

Drugiego dnia prognoza była nieubłagana. Miało padać a nie lać, więc zdecydowałem się na szybkie wejście z Przełęczy Wyżniańskiej na Małą Rawkę, skok na Wielką Rawkę i powrót tą samą drogą. Gdy wyszedłem na Małą Rawkę – okazało się, że dolna warstwa chmur kończy się mniej więcej na granicy lasu – bardzo mnie to ucieszyło – udało się złapać kilka bardzo malowniczych obrazków. Niestety zbliżający się deszcz nie pozwolił na jakąś dalszą wyprawę w ramach Działu czy nawet na Krzemieńca.


Na Wetlińską

Po dniu przerwy zarezerwowanym na wizytę nad Soliną prognoza pogody znowu pozwalała na zaplanowanie nie specjalnie ambitnej czasowo wyprawy. Padło na Połoninę Wetlińską – podjechałem busem do Brzegów Górnych i stamtąd ruszyłem na połoninę. Wrażenia na początku były różne – Chatka Puchatka nieczynna, widoczność jakieś 50m, temperatura 2 stopnie i wiatr ponad 60 km/h. Na dodatek nie zapowiadało się, żeby miało być inaczej. Ruszyłem więc przez Wetlińską i dopiero na zejściu do Przełączy Orłowicza nieoczekiwanie pojawiło się słońce. Nie mogłem sobie w takich warunkach nie pozwolić na wejście na Smerek. Potem już z Przełęczy Orłowicza prosto do Wetliny, gdzie przywitał mnie (a jakże) deszcz.


Czy deszczowe czy słoneczne – Bieszczady (pomimo jednak nieco postępującej komercjalizacji) w dalszym ciągu są dla mnie trochę „środkiem niczego”. Nigdzie nie da się tak odpocząć – czy to idąc w słońcu, czy w deszczu – człowiek zawsze wraca taki trochę inny…

Jedna odpowiedź do “Bieszczady Magiczne”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *