Nowy rok to dla wszystkich czas podsumowań. Dla mnie pewnie też, choć staram się ostatnio nie przywiązywać wagi do tego momentu, w którym zupełnie wirtualnie, stajemy się rok starsi. Ale skoro już zorientowałem się, że minęły już prawie dwa lata od czasu, kiedy popełniłem tekst pod tytułem Zostań spotterem – czyli jak zabić w sobie fotografa pomyślałem sobie, że nadszedł czas na kontynuację wątku.
Od czasu popełnienia tego wpisu wydarzyło się wiele, a wszystko potoczyło się drogą, o której wtedy nawet nie byłem w stanie pomyśleć – warto może napisać kilka słów o tym wszystkim. Rzeczą najważniejszą jest to iż, okazało się, że zabity spottingiem fotograf jednak żyje, a jego reanimacja jest rzeczą wykonalną. Oczywiście fotograf nie jest przez duże „F” (bo nigdy nie był i zapewne nigdy nie będzie) ale przez czas uśpienia zbyt wiele nie stracił a nawet nabrał pełnego okrzesania. Ale do rzeczy – co się wydarzyło. Oczywiście przełomem w całym tym zamieszaniu była decyzja o zmianie sprzętu (podyktowana co prawda nieco innymi, głównie praktycznymi, przesłankami – tym nie mniej sądzę, że gdyby nie to zamieszanie, to idea te nie wykiełkowała w moim umyśle), która przypieczętowała rozpoczętą zmianę. Jednakże wszystko zaczęło się dużo wcześniej – zgodnie z postanowieniami starałem się skupiać na reanimacji fotografa i minimalizacji wizyt na lotnisku oraz nabierania dystansu. Im większy był ten dystans tym bardziej zaczynałem dostrzegać w jak ślepym zaułku znalazłem – zacząłem dostrzegać to, że będąc fotografem amatorem zbudowałem sobie warsztat na, bądź co bądź, sprzęcie uznawanym już za prawie profesjonalny – co oczywiście w spottingu jest rzeczą wysoce pożądaną, ale przy uprawianiu fotografii amatorskiej raczej przeszkadza niż w czymkolwiek pomaga. Przy okazji robienia porządków w archiwum zdjęć po raz kolejny zostałem przytłoczony tym jak strasznie dużo mam zdjęć samolotów i w sumie jak bardzo małą stanowią dla mnie wartość – oczywiście są tak zwane „perełki”, ale większość z tych zdjęć to po prostu takie zwykłe zdjęcia nie niosące za sobą żadnej większej treści czy nawet okoliczności. Im więcej starałem się odkopywać duszę fotografa tym bardziej bolały mnie również wszystkie te nieszczęsne zasady kadrowania i kompozycji w spottingu – coraz gorzej czułem się w roli screenera – musiałem robić coś z czym się zaczynałem nie zgadzać. Z czasem zauważyłem, że w mojej głowie przestał już funkcjonować schemat „jadę na zdjęcia = jadę na lotnisko”. Co więcej zacząłem najnormalniej w świecie olewać nowości czy jakieś niby-ciekawostki, które oczywiście były jakimś tam łakomym kąskiem, ale wizyta na lotnisku zaowocowała by w zasadzie kolejnym standardowym kadrem tyle że z nico innym motywem centralnym. Przysłowiowym gwoździem do trumny był początek wakacji. Zaplanowałem sobie 4-dniowy pobyt w Amsterdamie, z czego oczywiście 2 dni postanowiłem poświęcić na spotting. Była ładna pogoda, dobre warunki i ciekawe maszyny – tym nie mniej, po kolejnych 2 dniach spędzonych w mieście i na podróży w okolicach Amsterdamu stwierdziłem, że te 2 pierwsze dni – po prostu zmarnowałem – można było zrobić tyle ciekawszych rzeczy. To właśnie po tych wakacjach wykiełkowała już na dobre myśl zmiany warsztatu sprzętowego. W zasadzie zaraz po tychże wakacjach zrezygnowałem z funkcji screenera na lotnictwie, zrezygnowałem z kolekcji zdjęć na skrzydłach i praktycznie wycofałem się ze aktywnego życia spotterskiego na wszelakich forach – ze zdziwieniem muszę powiedzieć, że nie sprawdził się ostatni akapit poprzedniego tekstu. Oczywiście przesadziłem w tytule pisząc „zabić spottera” – nie prawda, nie uważam, żebym go w sobie zabił. Dalej czasami lubię zrobić wypad na lotnisko – co więcej pewnie chętniej będę starał się ruszyć na jakieś pokazy, gdzie można nieco „zaszaleć” z kadrami i nie wszystko musi być po środku. Owszem, potrafię się trochę pośmiać, jak widzę gonitwę za jakąś nowością lub tysięczny taki sam kadr Dreamliner’a wywołujący ogólne wow, ale pewnie o to chodzi, żeby mieć jednak pewien dystans, również w kontekście tego co samemu się kiedyś robiło. Co więcej – bardzo się ciesze, bo po karku spottera udało się wygramolić na powierzchnię kolejarzowi – czy mojej dawnej pasji fotograficznej, która przez bardzo długi czas leżała głęboko zakopana. Znajomi mówią, że dogonił mnie kryzys wieku średniego – jeżeli to prawda, to musze powiedzieć, że i tak poszło zdecydowanie z górki.
Jeżeli z całej tej opowieści płynie jakiś morał (taki mój zupełnie personalny – broń Panie Boże nie chcę tutaj nikomu nic sugerować) – to jednak warto czasami walczyć o to co wydaje się być utracone. Warto też zastanowić się, czy to co czasami uznaje się za relaks lub hobby nie stało się przypadkiem uzależnieniem – i to na pewno w znacznie szerszym kontekście.
Oczywiście, jak napisałem na początku, żaden ze mnie fotograf – ale czy to jest ważne? Ważne, że daje mi to ogromną masę radości i nie wymaga ciągłej rywalizacji, której zdaje się, wszyscy w życiu codziennym mamy aż za nadto.

2 odpowiedzi na “Fotografuj i dobij w sobie spottera”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *