Nadszedł taki czas i takie okoliczności, że chyba warto zadać sobie tytułowe pytanie, choć pewnie gdyby moja znajomość łaciny była nieco lepsza zadał bym je w trybie dokonanym i czasie przeszłym. Droga, którą chciałem podsumować zaczęła się w zasadzie 5 lat temu i okazała się nieco bardziej wyboista niż się spodziewałem a miejsce w jakim obecnie się znalazłem wcale nie świadczy o tym, że było zawsze z górki. Żeby jednak trochę podsumować te 5 lat poniżej chronologiczna dokumentacja drogi w postaci wpisów na stronie:

Jeżeli, drogi czytelniku, jesteś nowym gościem na mojej stronie – to zapewnie nie dasz rady wszystkiego przeczytać. Tak, więc streszczę, co zapewne pomyśleli sobie niedawno, ci czytelnicy, którzy bywają tu regularniej: „gość porzuca DSLR FF dla bezlusterkowego APS-C, zachwala kompaktowość systemu, mniejszą wagę, po czym na samym końcu zmienia wszystko na bezlusterkowe FF z zestawem całkiem pokaźnych szkieł… schizofrenik i już…” No i chyba trochę jest w tym racji, ale też może spróbuję się jakoś z tego wytłumaczyć…

Trzeba chyba zacząć od początku – jestem bardzo specyficznym modelem fotografa amatora (choć pewnie i już takie określenie jest nieco nad wyrost). Cenię sobie nowości technologiczne, nawet jeżeli nie koniecznie są mi one bezpośrednio potrzebne w zakresie uprawiania tego fotograficznego hobby. Jeżeli ten fakt złożyć ze zmęczeniem rozmiarem całego systemu DSLR, który posiadałem to przesiadka na platformę bezlusterkową (i to o półkę niżej, bo jednak APS-C) była efektem tego złożenia. System oparty na A6xxx był znacznie bardziej poręczny a jednocześnie technologicznie mocno wyprzedzał ówczesną technologię z DSLR (i trzeba sobie powiedzieć, że dalej wyprzedza).

Myślę, że z biegiem czasu zacząłem doceniać inne cechy platformy bezlusterkowej, które na samym początku wcale nie stanowiły jakiegokolwiek argumentu. Nie sposób tu powiedzieć o elektronicznym wizjerze (technologia tego rozwiązania bardzo posunęła się do przodu przez te 5 lat), który zmienia zupełnie sposób fotografowania – oczywiście w zakresie doboru ekspozycji – możliwość obserwowania na żywo nie tylko parametrów ale i rezultatu, który zostanie utrwalony na matrycy daje znacznie szersze możliwości wykorzystania parametrów osiągalnych przez matrycę a co za tym idzie maksymalizowanie dynamiki tonalnej choćby. Trudno też nie wspomnieć o systemie AF, który dokładnością osiągnął już poziom znany z lustrzanek przy jednoczesnej znacznie większej elastyczności związanej z ilością punktów AF na obszarze klatki. Te i wiele innych cech o których pisałem w przytoczonych wyżej wpisach powodowały, że kompromis (bo to oczywiście jest pewien kompromis) w postaci APS-C jakoś specjalnie mnie nie bolał. Trzeba też przyznać, że w Sony przez dłuższy czas technologie (AF, bufor itp) z puszek APS-C wyprzedzały te dostępne w puszkach FF. Dopiero trzecia generacja bezluster pełnoklatkowych (czyli A7III, A7RIII oraz A9) przegoniła technologicznie rodzinę A6xxx (co oczywiście jest pewnie zbyt daleko idącym uogólnieniem, ale to nie miejsce na szersze dywagacje). Trzeba też sobie powiedzieć jasno – puszki pełnokatkowe Sony ogromnie kusiły matrycami, który oczywiście poza tym że oferowały „magię” pełnej klatki, to jednak były (i są) rozwiązaniem absolutnie topowym na rynku. Jeżeli te uatrakcyjnianie się oferty pełnoklatkowej w Sony połączyć jednak z pewną tęsknotą za spottingiem (zapewne już w innym wydaniu niż kiedyś, ale jednak zawsze…) oraz faktem, że sprzęt w postaci A6500 i FE 70-300 do spottingu po prostu się nie nadawał (głównie przez 70-300 i brak trybu stabilizacji „II”) od jakiegoś czasu (a w zasadzie to od zeszłorocznych wakacji) zaczęła mi ta pełna klatka chodzić po głowie. Do tego wszystkiego dołożyło się nieco macosze traktowanie segmentu APS-C przez Sony w ostatnim czasie (pewnie dlatego, że to co w nim obecnie oferują jest nadal bardzo atrakcyjne) oraz niekończące się i nie sprawdzające się zapowiedzi A7000. Sprawiło to,  że obraz pełnej klatki zaczął rysować się zdecydowanie wyraźniej, niż kiedykolwiek wcześniej.

A skoro już o planie pełnej klatki mowa – to oczywiście, wraz z nim pojawił się dysonans związany z rozmiarem systemu. W końcu to właśnie to ogłaszałem jako główną zaletę i powód przenosin na bezlustro. Na szczęście Albert Einstein zaznajomił nas pojęciem względności, które ogromnie przydało mi się w zwalczaniu tegoż dysonansu. Co prawda zestaw podróżny oparty na pełnej klatce i klasycznym pełnoklatkowym zoomie jest prawie 2 razy cięższy niż odpowiednik APS-C i prawie 1,5 raza większy to jednak w porównaniu do porzuconego odpowiednika DSLR jest w dalszym ciągu, może nie miniaturowy ale znacząco mniejszy. Żeby się nie rozpisywać poniżej zestawienie A6500+SEL18-135, A7RIII+FE24-105 oraz EOS 5Dmk3+EF24-105 wykonane dzięki serwisowi Camera Size.

Moje pierwsze podróże z nowym zestawem pokazały, że rzeczywiście różnica nie jest aż tak wielka. Oczywiście że jest ciężej niż z poprzednim. Nie da się go schować do „kieszeni” a w plecaku potrzeba nieco więcej miejsca. Pewnie też całodniowa wędrówka po górach nie będzie mogła być dosłownie „z aparatem w ręku”. To znowu jakiś kompromis, pewnie bez nich nie da się żyć. Na szali po drugiej stronie leży „magia”, niesamowita rozdzielczość matrycy R-ki oraz znacznie lepsza ergonomia. Jak na razie uważam, że ten kompromis się opłaca.

Z nowym sprzętem zacząłem też trochę wracać na lotnisko. Cały czas czekam na lepszą pogodę, ale to co udaje się zrobić zapowiada się dobrze. Z jakimś głębszym testem czekam do pierwszych pokazów, na które się wybiorę – a ze względu na porę roku to jeszcze trzeba będzie trochę poczekać.


Po pięciu latach w pewnym sensie dotarłem do punktu, z którego startowałem – pełna klatka, spacer zoom (FE 24-105 f/4 G OSS) oraz tele-zoom (FE 100-400 f/4.5-5.6 GM OSS). Do tego pozostała jasna portretówka (FE 85 f/1.8). Z jednej strony można powiedzieć, że jest to powrót, z drugiej jednak – to zupełnie inne miejsce w zupełnie innej technologii. Do tego 5 lat przeciekawych doświadczeń i „przygód” sprzętowych. Co dalej? – tym razem nie odważę się na planowanie i gdybanie. Na razie posiadam zestaw idealny. Canon i Nikon rozpoczęły bój na rynku bezluster pełnoklatkowych – z ogromnym zaciekawieniem będę oglądał ich poczynania. Mogę tylko powiedzieć, że po tych 5 latach bezlustro stało się technologią już w pełni dojrzałą i z wyraźną przyszłością – niezależnie czy mówimy o segmencie APS-C czy FF a ja jestem trochę dumy z tego, że tak wcześniej postanowiłem wsiąść to tego pociągu i okazało się, że pociąg ten jedzie w dobrym kierunku. Oczywiście, że teraz czytając niektóre z moich wpisów wydają mi się one przepełnione nieco infantylnym entuzjazmem, ale myślę, że pionierzy tak trochę mają i można na to spojrzeć z lekkim przymróżeniem oka… Trzeba też chyba pogodzić się z faktem, że ta transformacja dobiegła końca. Teraz jedyne co może się zdarzyć to zmiana producenta, choć na razie zdecydowanie się na to nie zanosi.

3 odpowiedzi na “Quo Vadis”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *