Choć post ten nawiązuję tytułem do wpisu prawie dokładnie sprzed roku, to jego cel będzie nieco inny. Myślę, że opisywanie po raz kolejny sprawdzalności bezlusterkowca na wakacjach mija się z celem, bo fakt ten jest po prostu oczywisty. Tym razem chciałem się skupić na zestawie jaki zabrałem ze sobą na dość skomplikowaną logistycznie podróż, jak się sprawdził i co zrobił bym inaczej.

A więc, tegoroczne wakacje zaplanowałem sobie w dwóch głównych etapach – Szwajcaria wraz z zapoznaniem z trekkingiem w Aplach oraz klasyczna podróż po centralnych Włoszech, czyli Toskanii i okolicach. Pierwszy etap podróży miał odbyć się pociągiem a pozostałe już samochodem. W związku z tym musiałem podjąć pewne decyzje związane z sprzętem foto jaki ze sobą zamierzałem zabrać, oraz to w co go zabrać. Całą sprawę komplikowały oczywiści przeloty samolotem (na początku i końcu wyprawy) – bo całość sprzętu trzeba zabrać ze sobą do kabiny (nigdy nie zaryzykował bym nadania jakiegoś sprzętu foto w bagażu rejestrowanym). Jako, że posiadany przeze mnie plecaczek doskonale sprawdzał się warunkach wypraw czysto miejskich, jednakże w wypadku wyjścia w góry oraz przewiezienia sprzętu samolotem wydawał się być stanowczo za mały, postanowiłem zainwestować w większy plecak uniwersalny, czyli taki, w który poza sprzętem foto wejdzie też trochę rzeczy podróżnych. Wybór (trudny i długi) padł na Lowepro Flipside Trek 350. Choć miałem pewne wątpliwości, w czasie całej podróży okazało się, że był to wybór doskonały. Oczywiście plecak jest znacząco większy od posiadanego Lowepro Slingshot’a Edge 250, jednakże zapewnia doskonały komfort noszenia zarówno sprzętu jaki i rzeczy pomocniczych.

Tak więc, co zabrałem ze sobą i jak się spakowałem… W trybie „samolotowo/podróżnym” – czyli wtedy kiedy w plecaku musiałem mieć cały sprzęt foto oraz inne graty, które potrzebowałem zabrać ze sobą do kabiny samolotu – plecak pomieścił: Body A6500, Obiektywy: 18-105, 10-18, 55-210, 85 (w przedziale fotograficznym) oraz 35, 70-300 (interwencyjnie w górnej komorze). Dodatkowo do plecaczka zmieścił się: zestaw baterii, filtr zmienny ND 72mm, statyw Joby, dokumenty, iPad Pro 10,5″ i trochę pomniejszych szpargałów. Warto zwrócić uwagę, że wśród szkieł zabrakło Zeiss’a 16-70. Postanowiłem zrobić eksperyment i sprawdzić czy 18-105 będzie w stanie go zastąpić (o czym później). W trybie górskim w plecaku oczywiście miałem mniej, to znaczy sprzęt foto tylko w przedziale na to przeznaczonym – za każdym razem w „bazie” musiały zostać wybrane 2 obiektywy (najczęściej były to 70-300 oraz 35 lub 85), bo w góry dodatkowo do plecaka zabierałem płaszcz, coś do picia, dokumenty, iPada i małe klamoty. Z resztą tak na prawdę mogłem brać ze sobą tylko 10-18 i 18-105, bo są to ogniskowe, które praktycznie pokrywają potrzeby górskich krajobrazów. W wypadku wypraw po mieście zestaw był podobny, choć często wędrowały ze mną tylko 18-105 i któraś ze stałek – głownie ze względu na jasność przy wieczornych zdjęciach.

Jak już pisałem, przy okazji tych wakacji postanowiłem sprawdzić w jakim stopniu 18-105 PZ jest w stanie zastąpić Zeiss’a 16-70 – obiektywy te są często do siebie porównywane. Pierwsza rzecz, o której powinienem napisać, to rozmiar – 10-105 jest szkłem znacząco większym od Zeiss’a i trzeba powiedzieć, że czasami (szczególnie w górach) trochę to przeszkadzało. W wypadku tych nieco trudniejszych tras musiałem chować aparat do plecaka, bo jednak z takim większym zestawem w ręce nie czułem się zbyt pewnie. Dodając do tego fakt, że Zeiss oferuje jednak nieco wyższą jakość (gównie mikrokontrast i kolor) oraz to, że w górach sporadycznie używałem ogniskowych powyżej 60, trzeba było jednak tego Zeiss’a wziąć i jakoś upchnąć. Do tego to 16 na końcu – niby niewiele a jednak w wypadku szerokiego kąta dużo. Nie zawsze chciało mi się zakładać 10-18, co spowodowało, że niektóre kadry mogły by wyjść lepiej. Oczywiście w wypadku podróży po Włoszech 18-105 sprawiał się doskonale, bo praktycznie pokrywał całość potrzeb związanych z takimi zwykłymi zdjęciami. Trzeba przyznać, że pozostałych szkieł używałem sporadycznie a i w takich zwykłych warunkach z większym zestawem chodzi się łatwiej niż po górach.

W trakcie tego wyjazdu również postanowiłem trochę potestować filtr ND o zmiennej gęstości (2-400) – kilka przykładów można znaleźć w galerii z Lucerny.

Za to po raz kolejny w sposób absolutnie szczątkowy skorzystałem z możliwości filmowych aparatu – definitywnie nie będzie ze mnie filmowca 🙂

Coż – mam dwa podstawowe wnioski po tych wakacjach – niepotrzebnie zamierzałem skreślić Zeiss’a 16-70 z listy posiadanych szkieł oraz w wypadku wypadu w góry, czy spacerowania po miastach – wystarczą 2 szkła, nie trzeba brać ze sobą całego majdanu. Czyli szybki powrót do korzeni posiadania bezlustra (wiedziałem, że dostaną w końcu taką nauczkę). A cha – no i jeszcze wniosek dodatkowy – doskonale wybrałem plecak podróżny – na prawdę Flipside Trek 350 sprawdził się w 150%.

2 odpowiedzi na “Sony na wakacjach II”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *