Choć o Kolejach Retickich pisałem już trochę przy okazji mojej pierwszej wizyty w Szwajcarii – to tym razem postanowiłem poświęcić im całkowicie oddzielny artykuł – a to dlatego, że właśnie tymże kolejom postanowiłem poświęcić dwa dni swojej wakacyjnej wyprawy.
Koleje Retyckie – to sieć kolei wąskotorowych o prześwicie 1000mm (moim absolutnie ukochanym) rozciągająca się od Chur przez Filisur, Davos i Sankt Moritz aż po włoskie Tirano. Sieć tą rozpoczęto budować w latach 80-tych XIX wieku – a już w okolicach I Wojny Światowej cała sieć została zelektryfikowana. Koleje te w Chur mają połączenie z siecią Matterhorn-Gothard Banh docierającej do Zermatt – dzięki temu bez żadnych przesiadek można przejechać pociągiem Glacier Express z Zemratt do Sankt Moritz. Koleje wybudowano w ciężkim górskim terenie – pokonując przy okazji dwie przełączę – Albula oraz Bernina – dlatego też obfitują one w niezliczoną liczbę tuneli, mostów, wiaduktów oraz pętli. Linia z Filisur do Sankt Moritz pokonująca Albulapass oraz z Sankt Mortiz do Tirano pokonująca Berninapass zostały wpisane na światową listę dziedzictwa UNESCO.
Mosty dwa
Pierwszego dnia postanowiłem odwiedzić dwa najbardziej znane mosty na kolejach retyckich – Landwasser Viaduct przy Filisur oraz Wiesen Viaduct blisko Davos Wiesen. Jak można się po Szwajcarach spodziewać – w okolicach obu wiaduktów zbudowano punkty widokowe wraz ze ścieżkami do nich prowadzącymi – tak aby można było je podziwiać ze zbocz sąsiednich gór. Dodatkową atrakcją miał być krokodyl z historycznym składem, który regularnie kursuje pomiędzy Filisur a Davos. Rano udałem się do Filisur, skąd niespełna 20-to minutowe spacer zaprowadził mnie na pierwszy punkt widokowy. Wystarczyło już tylko wyjąć aparat i czekać na regularnie jeżdżące pociągi (3 w ciągu godziny). W międzyczasie udało mi się zrobić szybki sprint pod górkę, aby złapać krokodyla na przebiegającej niedaleko punktu widokowego linii Filisur – Davos.
Mniej więcej w okolicach południa wróciłem do samochodu i przemieściłem się do Davos Wiesen skąd spacerem przeszedłem przez wiadukt aby za chwilę dotrzeć do punktu widokowego, które poza oficjalną lokalizacją ma też drugą mniej oficjalną – prowadzi do niej stroma, ale dobrze widoczna ścieżka. Na wiadukcie tym przede wszystkim chciałem złapać krokodyla w drugim już tego dnia kursie. W związku z tym, że składy jeżdżące w kierunku Filisur składy push-pull kończą tam trasę i po kilkunastu minutach wracają – każdy z nich można było z dwóch miejscowej (poza krokodylem, który oblatuje skład w Filisur – tak więc da się zrobić zdjęcie tylko w jedną stronę – jeżeli zależy nam na lokomotywie z przodu).
Bernina
Kolejnego dnia postanowiłem wziąć w Sankt Moritz w pociąg do Tirano (kiedyś już nim jechałem) – jednakże tym razem dojechać do Alp Grum i stamtąd przejść piechotą do stacji Ospizio Bernina skąd wróciłem do Sankt Moritz. W obie strony trafił mi się skład, w którym dwa ostanie wagony to platformy tylko z małym daszkiem – tak więc można było zrobić sporo fajnych zdjęć z drogi oraz przede wszystkim poczuć w włosach powiew górskiego powietrza. Przy okazji pięknego spaceru z Alp Grum (zdjęciom z niego poświęcę oddzielny wpis) udało się też zrobić kilka zdjęć pociągom – i to dokładnie te które sobie zaplanowałem i wymarzyłem. Warto zwrócić uwagę na to, że linia przez Bernina pass posiada odcinki o największy nachyleniu na Świecie bez stosowania zębatki.