Nadszedł ostatni dzień w Zermatt. Prognozy pogody poprzedniego dnia były co prawda optymistyczne, jednakże poranne spojrzenie przez okno bardzo szybko ostudziło mój optymizm. Nie zmieniłem jednak planów – postanowiłem wejść na Oberrothorn (3413 m.n.p.m.) korzystając z uruchomionej ponownie kolejki na Unterrothorn (na który w zeszłym roku wchodziłem z Blauherd).

Okazało się, że to wcale nie góry będą główną atrakcją tego dnia – dzielna załoga z Air Zermatt zrobiła mi wspaniałą poranną niespodziankę. Okazało się, że przy odbudowie kompletnie zniszczonej przez lawinę kilka lat temu kolejki pracuje śmigłowiec, który w szaleńczym tempie i z jeszcze bardziej szaleńczą precyzją dowozi beton ze stacji na Unterrothorn’ie na miejsce budowy znajdujące się kilkaset metrów poniżej. Lawirując w przewalających się nisko chmurach maszyna co minutę przylatywała po nowy ładunek. No po prostu nie mogło być piękniej 🙂

Kiedy nacieszyłem się już obcowaniem ze śmigłowcem przelatującym na wyciągnięcie ręki – ruszyłem w zaplanowaną trasę. Wymagało to zejścia do przełęczy Fruggji (2981) i potem dość monotonnej wspinaczki na szczyt Oberrothornu. Pogoda ponownie zapewniła atrakcje – i choć pozbawiła mnie na pewno wspaniałych widoków na Matterhorn i dolinę Zemratt to jednak zapewniła klimatyczne zdjęcia. Po krótkim postoju na szczycie ruszyłem w drogę powrotną, zaliczając po drodze jeziorka Stellisee (oczywiście o odbiciu Matterhornu w lustrze wody można było tylko pomarzyć), Blauherd i na końcu Sunnegę, z której to drogę do Zermatt, za namową dwóch spotkanych na szlaku Niemców, odbyliśmy na rowero-hulajnogach pędząc w dół przez Tufteren.

Mam takie wrażenie, że było to moje pożegnanie z Zermatt. Na razie bardzo mgliste przyszłoroczne plany kierują mnie w zupełnie inny rejon Świata, Zermatt i okolice znam już jak własną kieszeń i chyba wyżyłem się fotograficznie do dna… no ale to jeszcze nie moment aby o tym przesądzać….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *