Smutny początek
Tegoroczną podróż wakacyjną zaplanowałem rozpocząć nad północnym Adriatykiem. Planowałem przylecieć do Wenecji, dotrzeć pociągiem do Triestu – skąd następnego dnia pojechać nad wybrzeżem do Chorwacji – na dwa dni do Zadaru. Ten etap podróży miała zakończyć przeprawa promowa do Ankony… Zaczęło się źle. Fatalny lot z Warszawy do Wenecji – mocne turbulencje już nad Warszawą, potem bardzo nieprzyjemny front nad Słowenią i na końcu w miarę rozsądne lądowanie w Mestre. Potem pociąg z Mestre do Triestu popsuł się po drodze – na szczęście mechanikom udało się go w miarę szybko naprawić i w końcu pod koniec dnia pojawiłem się w Trieście, gdzie lekko popadywał deszcz. Zrobiłem kilka zdjęć.
W wtedy dotarła do mnie wiadomość – zmarł mój kochany pies Cox. Choć wiedziałem, że jest w ciężkim stanie, w szpitalu, miałem jednak nadzieję, że kiedy wrócę jak zwykle przywita mnie machaniem ogona. Nie robiłem już więcej zdjęć, ludzie na około w deszczu jedli pizzę a ja patrzyłem w morze i płakałem. Łzy towarzyszyły mi jeszcze przez wiele dni tej podróży…
Triest to piękne miasto – przynajmniej tak sądzę po zdjęciach, które zrobiłem, bo niewiele pamiętam. Następnego dnia poranek przywitał mnie słońcem, po praktycznie nie przespanej nocy poszedłem się przejść aby trochę odetchnąć przed podróżą w stronę Chrowacji.
Chorwacja – Zadar i Krka
Ostatni raz w Chorwacji byłem ponad 20 lat temu – tak więc można powiedzieć, że byłem tam ponownie pierwszy raz. Z Triestu do Zadaru wybrałem trasę nad wodą a nie autostradą – co okazało się strzałem w dziesiątkę. Piękna, widokowa i fascynująca trasa wysokim wybrzeżem przez Riekę, Cirkvenicę, Senj, Karlobag i Selinę dała możliwość podziwiania pięknych chorwackich wysp, w które obfituje ta okolica. Sam Zadar, choć zapewne nie jest perłą architektury na tym wybrzeżu zrobił bardzo dobre wrażenie (może poza przeogromną ilością wszechobecnych turystów). Dobrą kolację można zjeść w fajnej knajpie w środku starówki – 4 Kantuna na wąziutkiej ulicy Varoška.
Drugiego dnia wybrałem się do pobliskiego (75km autostradą) parku Krka, który pamiętałem jeszcze z poprzedniego pobytu. Tego miejsca nie trzeba reklamować – myślę, że wystarczy popatrzeć na zdjęcia. Kąpiel w jeziorze pod samym wodospadem zapamiętam jako najfajniejszą w całej wyprawie. Chętnych obejrzeć ten piękny twór natury nie brakuje – warto się wybrać w miarę rano, bo ilość dostępnych biletów szybko maleje.
Następnego dnia wsiadłem na prom do Ankony aby w drodze w Alpy przebyć w 3-dniowym maratonie włoski but w poprzek. O tym w następnym wpisie…
Jedna odpowiedź do “Północny Adriatyk”