Nie mogłem się powstrzymać aby i w tym roku zawitać, choć na chwilę, do Zermatt. Tym razem na pierwszy dzień wyznaczyłem sobie chyba najcięższą trasę, czego potem trochę żałowałem – aklimatyzacja i nieco gorsza kondycja, niż w zeszłym roku, dały mi troszkę popalić. Ale do rzeczy…
Postanowiłem ponownie wjeść do „chatki” Hörnli – jednakże tym razem najpierw wjeżdżając na Klein Matterhorn a potem schodząc z Tröckner Steg i dopiero z przełączy (Hirli) nad Schwarzee rozpocząć nieco ponad 400-tu metrową wspinaczkę pod Hörnli (3260 mnpm). Udało się, ale płuca dawały jednak trochę o sobie znać. Było to jedyny dzień, w którym, Matterhorn postanowił choć na chwilę pokazać (i też nie w całej okazałości) swoje oblicze. W czasie całej wyprawy towarzyszyły mi chmury, które raz niżej, raz wyżej zdecydowanie nadały dramatyzmu otaczającemu krajobrazowi. Przy okazji miałem okazję obserwować akcję zdjęcia dwóch alpinistów z grani Hörnli przez śmigłowiec Air Zermatt. Z Hörnli zszedłem już do samego Schwarzee, skąd zabrałem się na dół kolejką – nie chciałem popełnić zeszłorocznego błędu i nadwyrężyć pierwszego dnia kolan.