Jak zwykle na przełomie Marca i Kwietnia w Zakopanem odbywa się Cisco Forum – jedna z większych konferencji IT w Polsce. W tym roku przypadła na tydzień, w którym nie mam uczelni, tak więc mogłem sobie zaplanować, przy okazji, nieco dłuższy wypad w Tatry. Trafiłem doskonale – postanowiłem pojechać we wtorek, tak żeby mieć jeszcze 2 dni wolne przed konferencją. Prognoza pogody przewidywała piękne słońce na te dwa dni – i na szczęście tym razem wszystko się sprawdziło.
Pierwszego dnia, jako że dotarłem do Zakopanego w okolicach godziny 12, postanowiłem wybrać się w Dolinę Chochołowską – miałem gdzieś tam w tyle głowy nadzieję na jakieś ślady krokusów, które powinny kwitnąć mniej więcej w tym okresie. Gdy tylko dotarłem Siwej Polany – już z daleka zobaczyłem, że krokusy są i to nie pojedyncze. Nadzieja zaczęła przeradzać się w podekscytowanie i ciekawość jak jest na samej polanie Chochołowskiej. Ale o tym za chwilę. W trakcie spaceru wzdłuż doliny zaszokowały mnie zniszczenia jakich dokonał najsilniejszy od 100 lat halny jaki trafił się w zeszłym roku. Myślę, że conajmniej 40-50% drzewostanu zostało mocno zniszczone…
Kiedy dotarłem do Polany Chochołowskiej stanąłem jak wryty i przed dłuższy czas po prostu stałem i patrzyłem. Nie widziałem jeszcze nigdy takiego widoku – cała, dosłownie cała, polana pokryta była kwitnącymi krokusami. Wyglądało to absolutnie kosmicznie. Marzenia o zdjęciach spełniły się w jednej sekundzie a w zasadzie w godzinie, którą poświęciłem na przemierzenie polany wzdłuż i wszerz.
Drugiego dnia postanowiłem podejść na bardziej poważnie i obrałem sobie za cel Kasprowy Wierch. Wyruszyłem o 6 rano, tak żeby mieć odpowiednio dużo czasu. Na dole w Kuźnicach w kasie TPN-u dowiedziałem się, że droga przez Jaworzynę jest trudna i śliska tak więc lepiej iść przez Boczań – czemu nie, tak też postanowiłem iść. Droga na sam Boczań minełą bez utrudnień, natomiast dalej zaczęły się „schody”. Okazało się, że odcinki leśne szlaku dość dokładnie pokryte są zlodzonym śniegiem – dalsza podróż wymagała poruszania się „po drzewach”… I tak było praktycznie aż do przełęczy Między Kopami. Dalej zaczął się kopiasty i już nie tak silnie zlodzony śnieg, po którym szybko dotarłem do Murowańca. Byłem jedynym gościem, a dość zdziwiona moim pojawieniem się pani z obsługi z chęcią zaserwowała mi szarlotkę i herbatę. Po chwili ruszyłem dalej na Kasprowy poruszając się już cały czas po głębokim śniegu – wzdłuż nartostrady z Kasprowego. Na samym wybrałem się jeszcze kawałek w kierunku Liliowego i Świnicy aby dotrzeć do Beskidu. Z góry wróciłem już kolejką, bo zejście przez Myślenickie Trunie ze względu na oblodzenie mi się nie widziało a wracać tą samą trasą to już trochę nudno.