W tym roku trafiła mi się biznesowa podróż do Bostonu (relacja wkrótce). Będąc tam nie mogłem sobie odmówić wybrania się prywatnie do Nowego Jorku – to tylko 3h podróży Amtrakiem (pewnie dało się polecieć samolotem, ale chciałem się przejechać amerykańskim pendolino). Na wizytę przeznaczyłem niecałe 3 dni (ostatniego około 16-tej musiałem zbierać się na lotnisko). Zdawałem sobie sprawę, że będzie to bardzo mało czasu, nie zdawałem sobie sprawy że będzie to aż tak mało czasu.
Organizację całej wyprawy nieco skomplikowała mi pogoda. Wizytę zaplanowałem na sobotę, niedzielę i połowę poniedziałku (nie licząc piątku, w który do miasta dotarłem z Bostonu). Jako, że długoterminowe prognozy pokazały sobotę jako dzień najładniejszy to na niego właśnie wykupiłem sobie wcześniej bilety na wszystkie wieżowce, które chciałem odwiedzić. Niestety – okazało się, że sobota była dniem najgorszym – cały dzień padał deszcz a większość wieżowców po prostu chowała się w chmurach. Tak więc pierwszą rzeczą jaką zrobiłem to szybko obleciałem wszystkie lokalizacje aby przebookować sobie bilety na poniedziałek, który miał być bardzo pogodny (i był).
Udało mi się zobaczyć w zasadzie Manhattan oraz kawałek Brooklyn’u (dzielnica Dumbo). Tak więc, trudno powiedzieć, żebym widział Nowy Jork. Widziałem kawałek. Miasto bardzo (pozytywnie) minęło się z moimi oczekiwaniami (przynajmniej ta część, którą widziałem). Nie spodziewałem się tak różnorodnej zabudowy – od absolutnie zapierających dech w piersiach najwyższych wieżowcach po ceglane osiedla sprawiające wrażenie prowincjonalnej dzielnicy (a to w centrum Manhattanu). Mieszające się w sposób abstrakcyjny style architektoniczne nadają całości specyficzny zorganizowany nieład. Jednym słowem, bardzo mi się podobało. Wrócę, napewno. Będę chciał zobaczyć znacznie więcej.
Czas na zdjęcia …