Ostatni wypad na Air Show Radom 2017 oraz kolejowy wypad na Dolny Śląsk zmobilizowało mnie do napisania drugiej części artykułu sprzed pół roku. Co prawda wiele się w moim myśleniu od tamtego czasu nie zmieniło, to jednak poczyniłem kilka nowych obserwacji, którymi postanowiłem się podzielić.
Zacznę do Radomia – zupełnie szczerze, jechałem tam kompletnie bez żadnych oczekiwań zdjęciowych. Nawet nie dlatego, że program w tym roku po prostu był słaby, ale ze świadomości, że posiadanym sprzętem (300mm na tego typu pokazach to jest generalnie rzecz biorąc bardzo słaba opcja) za dużo nie zawojuję, a były to w zasadzie pierwsze pokazy, do których zamierzałem podejść bez lustrzanki. I właśnie z tego powodu podszedłem to tematu całkiem amatorsko – ustawiłem auto ISO (w zakresie 100-400, uznając że dla dobrej matrycy 400 to wartość całkiem akceptowalna), wybrałem jakąś tam przesłonę, na której moje 70-300 daje w miarę ostry obrazek i zostało już tylko oczekiwać na początek pokazów. W jednej kwestii się nie pomyliłem – zdjęcia w Radomiu ze Skaryszewskiej przy pomocy ogniskowej 300mm nie dają dużo do popisu. Wszystko jest bardzo daleko. Chlubnym wyjątkiem był ukraiński Su-27, który zdaje się, że postanowił zrobić pokaz specjalnie dla nas (z resztą był to zdecydowanie najlepszy pokaz z całego show). Co mnie bardzo zaskoczyło – oczywiście AF. Ustawiłem sobie tryb obszaru ze śledzeniem obiektów – po raz kolejny okazało się, że 425 punktów fazowych AF na całej matrycy robi wielką robotę. Nie miałem żadnego problemu z utrzymaniem jakiegokolwiek obiektu w punkcie ostrości, A6500 okazał się tutaj rewelacyjny – nawet w wypadku obiektów naprawdę małych lub znajdujących się daleko – i to zupełnie niezależnie od tego jak były daleko lub blisko od brzegu kadru. Późniejsze oględziny wykazały, że zdjęć nieostrych praktycznie nie było (owszem, zdarzały się poruszone). Druga obserwacja związana jest z naczelną (według mnie) zaletą systemu bezlusterkowego, która na pokazach okazuje się jednak zdecydowaną wadą – oczywiście chodzi o rozmiar. Niewielkie body z dość dużym szkłem nie jest obiektem prostym do utrzymania w równowadze – z tym miałem największy problem. O ile AF na prawdę dawał radę śledzić obiekty – to ja nie zawsze dawałem radę utrzymać obrazek, który sobie wymyśliłem. Duża lustrzanka daje jednak zdecydowanie pewniejszy chwyt w takich sytuacjach – jest to rzecz niedyskutowalna. Nie chodzi tu tylko o sam kadr ale i stabilność utrzymania obiektu tak aby zdjęcia nie ruszyć – mnie pomimo stabilizacji w obiektywie i body nie wychodziło zawsze dobrze. Pewnie grip coś by zmienił, ale raczej tej opcji nie będę miał możliwości przetestować. Muszę powiedzieć, że późniejsze oględziny zdjęć były dla mnie miłym zaskoczeniem. O ile oczywiście można trochę powstydzić się parametrów oraz prawie, że zatrzymanych w powietrzu śmigieł, to jakościowo (jak na taką odległość) wyszło zupełnie dobrze. Byłem z tych zdjęć bardziej zadowolony niż tego oczekiwałem. Mam też świadomość, że lustrzanką ze znacznie dłuższym szkłem zrobił bym pewnie coś lepszego.
Za to, ostatnie wypady kolejowe pokazały zalety kompaktowego rozmiaru całego systemu. Oczywiście, nie chodzi tutaj o jakość tego co powstało, bo ta jest oczywiście bardzo dobra – zakres dynamiki oferowany przez matryce Sony w dalszym ciągu czasami nieco mnie onieśmiela przy obróbce. Chodzi głównie o tryb robienia takich zdjęć, związany najczęściej z koniecznością szybkiego przemieszania w sposób dość nagły – w końcu gonitwa za jadącym składem jest dość dynamicznym wydarzeniem, wymagającym z jednej strony szybkiego „spakowania” się do samochodu i poza wybraniem szybkiej trasy na następną miejscówkę, to jeszcze często zmianę szkła w międzyczasie. I tutaj mój system nie zawiódł mnie ani razu – za każdym razem udało się. Nie bez znaczenia jest też możliwość wykonania końcowych faz „gonitwy” na nogach nie niosąc na plecach niepotrzebnych grubych kilogramów. Przekonałem się również, że niewielki rozmiar systemu ma zaletę również wtedy kiedy potrzeba nagle przecisnąć się przez gęste zarośla bez obawy, że sprzętowi zrobi się przy okazji jakąś krzywdę (można go po prostu szybko schować pod kurtkę czy tam bluzę albo po prostu do kieszeni).
Na koniec całej opowieści jeszcze kilka drobnych kamyczków do ogródka Sony (bo w sumie dotyczy to ich a nie wszystkich bezlusterkowców). Dłuższe używanie ich systemu pokazuje, że tak na prawdę muszą popracować praktycznie tylko nad jedną rzeczą (ale dość ważną) – ergonomią. Czasami mam wrażenie, że oprogramowanie do aparatów Sony piszą ludzie, którzy w życiu nie zrobili żadnego zdjęcia. O ile podstawowa obsługa bezluster jest oczywiście już całkiem rozsądna (przydało by się w dalszym ciągu dodatkowe pokrętło – dokładnie takie jakie dostała A9) to jakieś głębsze sprawy konfiguracyjne nadal są drobnym koszmarkiem. Ja dalej bez dogłębnego studiowania menu strona po stronie nie pamiętam jak ustawić pewne sprawy. Można przekornie powiedzieć, że jest pole do poprawy – zawsze coś fajnego można upchnąć w nowym modelu 😉
Wniosek jest taki, że praktyka, zdaje się, że potwierdziła moje poprzednie wnioski – bezlustro jest fajne, jeżeli masz się za fotografa w tym bardziej ogólnym znaczeniu. Jeżeli fotografujesz na poważnie sport czy choćby samoloty – lustrzanka jest dobrym wyborem (ale też nie taka z najniższej półki, bo problem z rozmiarem będzie zapewne ten sam). Oczywiście, można też sprawić sobie takie Sony A9 z 100-400 i konwerterem 1,4x i zapewne (patrząc jak genialnie działa AF w 6500 – a tam jest pewnie ze trzy razy lepszy) zamiatać zdjęciami gdzie się da. Tylko czy warto? 🙂
Jedna odpowiedź do “Oswoić bezlusterkowca II”