Kilka dni temu Adobe ogłosiło nowe wydanie aplikacji w ramach pakietu Creative Cloud. Pomiędzy innymi nowościami znalazł się od dawna wyczekiwany Lightroom 7.0… I wszystko było by pięknie gdyby nie kilka drobnych szczegółów. Po pierwsze okazało się, że Lightroomy są dwa. Uwaga! Teraz trzeba się skupić – Lightroom CC zastąpi Lightrooma CC, który to stanie się Lighroomem CC Classic. Proste prawda?
Zacznijmy od sprawy prostszej – Lightroom CC. Jest to w zasadzie implementacja na Mac/Windows znanego z platformy mobilnej Lightroom’a Mobile. Fajnie, wszystko napisane od nowa, tylko co z tego, skoro jego „umiejętności” w rzeczy samej skierowane są (jak samo Adobe przyznaje) do bloggerów i instagramerów. Obróbka na poziomie silnika z Lightroom Mobile (mniej więcej tyle co potrafił LR6), konieczność przechowywania wszystkich zdjęć w chmurze, niezgodność katalogami Lightroom’a i wiele innych podobnych kwiatków – choćby takich jak praktycznie zerowe opcje importu (nie można zmienić nazwy pliku) czy eksportu (możliwość wyboru jedynie wymiaru w pikselach). Jednym słowem powinno się to nazywać Lightroom CC Preview. Ja jak na razie w swoim workflow stanowczo nie znajduję zastosowania dla tego wynalazku.
Teraz sprawa cięższa – czyli Lightroom CC Classic aka Lightroom 7.0. Przede wszystkim, produkt ten dostępny jest jedynie w wersji subskrypcyjnej i to poczynając od pakietu „Creative Cloud for Photographers”, czyli w pakiecie z Photoshopem CC. Dla mnie to wyjście bardzo dobre – miesięczny wydatek w okolicach 50 PLN odzwierciedla wartość pakietu a jednocześnie nie boli finansowo. Niestety jako pojedynczy produkt w subskrypcji dostępny jest tylko LR CC a nie LR CC Classic. Tak więc posiadacze wersji pudełkowej mają się czym martwić – trzeba przejść na droższą subskrypcję. Słabe.
Oczekiwania społeczności (i moje) w stosunku do nowego LR były bardzo wysokie i to przede wszystkim pod kątem wydajności – Adobe obiecało zrobić coś z silnikiem praktycznie nie aktualizowanym do pierwszej wersji. Niestety… nowy LR pracuje nieco szybciej, jest troszkę bardziej responsywny, ale wszystko wskazuje na to, że Adobe w dalszym ciągu nie potrafi wykorzystać większej liczby rdzeni… buuuu! I to chyba tyle w temacie wydajności.
Jest jedna rzecz, za którą trzeba Adobe pochwalić – Range Mask. Bardzo fajny dodatek do wszystkich filtrów lokalnych – w końcu działanie filtra można ograniczyć do konkretnego koloru lub ich zestawu lub wartości luminancji. Koniec z męczącym stosowaniem auto-maski i aptekarskim ściubieniem detali. Bardzo lubię! Tylko to chyba trochę za mało, żeby nazwać ten produkt nową wersją. A! Zapomniał bym, w końcu przy eksporcie można usunąć metadane związane z parametrami obróbki pozostawiając pozostałe. Nie trzeba tego robić po eksporcie ręcznie. Normalnie szok 🙂
Jak to podsumować? Gdyby był mniej uzależniony od obróbki w Lightroomie oraz nie używał bym go do katalogowania obecnie ponad 65000 zdjęć z 15 lat (dobrze ponad 2,5TB RAWów) to mocno szukał bym alternatywy, których jest sporo. I jeżeli Adobe po całym szumie medialnym jaki pojawił się po ostatnich ogłoszeniach dalej będzie ignorował głos użytkowników to jednak tej alternatywy zacznę szukać…