Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad rozpoczęciem poszukiwania jakiejś alternatywy dla Lightroom’a. Choć ostatnie wydania, owszem wprowadziły sporo poprawek i nieco polepszyły wydajność, to w dalszym ciągu uważam, że Adobe mogło by się postarać bardziej – mam wrażenie, że silnik RAW Adobe niewiele zmienił się przez lata, a technologia w tym czasie zrobiła ogormny postęp. Jako najważniejszego konkurenta dla Lightrooma obecnie widzę Capture One, który ostatnio doczekał się już 12 wersji. Nie jest to narzędzie zupełnie mi obce, wszakże kilka lat temu, jeszcze przed erą Lightrooma, miałem z nim drobną przygodę w moim procesie obróbki. Ważne jest również to, że Capture One ma dedykowaną wersję dla Sony, która jest nieco tańsza od wersji pełnej (choć oferuje wszystkie jej możliwości kosztem wsparcia wyłącznie dla plików z Sony). Krąży również opinia, że C1 najlepiej razdzi sobie z poprawnym rdneringiem RAWów produkowanych przez Sony – zarówno pod względem koloru jak i detalu.

Pomyślałem sobie, że zmiany w parku sprzętowym to również dobra okazja żeby spróbować zmiany narzędzia do obróbki. Zgodnie z tym, co napisałem wyżej postanowiłem spróbować z Capture One. Oczywiście początek był bardzo ciężki – zupełnie inna konstrukcja interfejsu, a także inne narządzia zmusiły mnie do rezygnacji z większości przyzwyczajeń. Po przekroczeniu tej pierwszej bariery entuzjazm zaczął nieco wzrastać – C1 rzeczywiście zdaje się lepiej radzić sobie z RAWami z Sony – łatwiej wyciągnąć większą dynamikę, wydaje się, że już na dzień dobry widać więcej szczegółów. Chwili cierpliwości wymagało również opanowanie modułu eksportu – ale po jego zrozumieniu doceniłem i jego możliwości. Mniej więcej po tygodniu miałem wrażenie, że opanowałem nowy proces i zacząłem wyobrażać sobie to, że mógłbym przy nim pozostać. Niestety w międzyczasie wpadłem na kilka bug-ów, które okazały się znane społeczności C1 i to niestety istnieją już conajmniej od poprzedniej wersji. Największym jest losowe tracenie masek i konieczność ich ponownego definiowania, co czasami wymaga bardzo dużo czasu. Same maski, to też coś co, moim zdaniem, w dalszym ciągu nieco kuleje – jest co prawda w 12-ce „luma mask” ale daleko temu do „color range” z Lightrooma. Pomimo tego, twardo postanowiłem się przyzwyczajać do C1 z pewnymi osiągnięciami – udało się doprowadzić obróbkę do takiego poziomu, że przyjmowalność fotek na lotnictwo.net.pl (tak, tak, postanowiłem trochę odkurzyć starego spottera) wylądowała na poziomie nie budzącym wstydu (choć kadry spotterskie oczywiście z fotografią w dalszym ciągu wiele wspólnego nie mają). 

No i wszystko było by fajnie, gdyby nie to, że na koniec  postanowiłem sobie przypomnieć jak to jest z Lightroomem i czar C1 prysł. Co z tego, że działa szybciej, wydaje się że lepiej traktuje RAWy, kiedy wszystkie narzędzia Lightrooma po prostu „płyną we krwi”. W zasadzie w tym samym momencie przypomniałem sobie, że przecież jest jeszcze LR CC, który na takim iPadzie Pro 11 chodzi równie szybko jak na Mac’u – co więcej na wakacjach to moje podstawowe narzędzie pracy. Wyglada na to, że albo Adobe po prostu mnie uzależniło, albo konkurencja na razie nie umie trafić w moje gusta. Oczywiście pewnie nowy sprzęt to jest dobra okazja, żeby przemyśleć sobie cały workflow od nowa, ale nie koniecznie na nowym narzędziu – co za dużo to nie zdrowo. Warto też dodać, że kupujac plan „dla fotografów” od Adobe wraz z Ligtroomem dostaje się Photoshop’a, którego co prawda używam sporadycznie, ale się czasami przydaje. 

Oczywiście C1 pozostanie w mojej uwadze – będę co jakiś czas sprawdzał „co tam słychać”. Zdaję sobie też sprawę, że jest to program, który posiada wiele narzędzi, których nie potrzebuję a zapewne dla innych stanowią potężną wartość, której nie ma w Lightroomie – choćby bardzo zaawansowany moduł dopasowywania koloru skóry – rzecz zapewne bardzo potrzebna portrecistom.

Zostaję przy Lightroomie. W końcu flow w tym narzędziu wypracowywałem przez kilka lat. Mam świadomość jego niedoskonałości oraz coraz szerszej konkurencji. Mam nadzieję, ze Adobe też to widzi. Model subskrypcyjny, o ile z punktu widzenia kosztów trudno nazwać opłacalnym w całkowitym rozliczeniu, to ma tą wielką zaletę, że dość bezboleśnie można z niego zrezygnować przenosząc się gdzie indziej (C1 oczywiście też dostępny jest w postaci subskrypcji).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *