Skończyłem właśnie moją tegoroczną podróż wakacyjną, która była pierwszą z nowym systemem fotograficznym. Tak więc był to poważny egzamin dla samego sprzętu jak i przede wszystkim ostateczny sprawdzian dla podjętych decyzji.
Co wziąłem ze sobą:
- Plecaczek Lowepro Slingshot Edge 150
- Body Sony A6300
- 4 Szkła:
- SEL 10-18 f/4 OSS
- SEL 35 f/1.8 OSS
- SEL 16-70 f/4 ZA OSS
- SEL 55-210 f/4.5-5.6 OSS
- 3 baterie
- Ładowarkę i adapter CF do iPad’a
Wszystko to razem ważyło dokładnie 2,5 kg. W wypadku plecaka waga taka praktycznie jest nieodczuwalna, co więcej do plecaka można jeszcze bezkarnie włożyć coś na chwilę.
Postaram się podsumować obserwacje oraz przemyślenia dotyczące może już nie samych walorów technicznych nowego systemu co elementów związanych raczej z jego użytkowaniem.
Ergonomia
To, że używanie plecaka typu slingshot w podróżowaniu jest rozwiązaniem bardzo ergonomicznym wiedziałem od dawna – konstrukcja taka zapewnia możliwość szybkiego wyjęcia i schowania aparatu bez konieczności zdejmowania plecaka. Dla mnie jednak ważna była jeszcze jedna kwestia – zmiana obiektywów. W poprzednim systemie było to dla mnie zawsze poważną przeszkodą, wymagało rozłożenia kramiku co potrafiło irytować ale i również prowadzić do utraty ciekawego motywu. W wypadku mojego obecnego zestawu bardzo szybko opanowałem technikę umożliwiającą mi wymianę obiektywu na dowolny inny bez konieczności zdejmowania plecaka – oczywiście do czynności takiej potrzebne są dwie ręce i szyja (na której trzeba na chwilę powiesić aparat – na codzień nie mam zwyczaju noszenia go w ten sposób) tym nie mniej da się to zrobić szybko i bardzo sprawnie. Dzięki temu praktycznie w każdej chwili miałem do dyspozycji wszystkie szkła – mogłem swobodnie wybierać to najbardziej pasujące do motywu. To chyba największa zmiana (poza brakiem bólu pleców) jaką odczułem.
Oddzielnym tematem jest rozmiar samego systemu – nie w każdej sytuacji ma to znaczenie, ale kilka razy byłem zdecydowanie zadowolony z tego, że aparat zmieścił się w dłoni (tłum ludzi, tłok na ulicy, wąskie przejście itp.)
Jakość i obsługa
Praktycznie ciężko coś tutaj napisać – w recenzji A6300 pisałem już jak doskonałym zwierzątkiem jest ten aparat, co oczywiście potwierdziło się trakcie podróży – jestem bardzo zadowolony ze zdjęć oraz ich walorów technicznych. Oczywiście nie sposób zapomnieć o słabej ergonomii menu – co uważam za praktycznie jedyną i jednocześnie naczelną wadę tego body (a także całego systemu Sony) – czasami zmiana czegoś prostego wymaga przeklikania się przez gąszcz menu, co potrafi być irytujące. Na szczęście a A6300 większość używanych na codzień funkcji dostępne jest już bezpośrednio z przycisków bez konieczności używania menu – co oszczędziło nieco nerwów.
Trudno mieć zastrzeżenia do czegokolwiek innego. Jeżeli już coś wyszukiwać – zdarzyło mi się kilka razy (na dobrze ponad 1000 zdjęć) że AF nie trafił dokładnie tak jak chciałem (miało to miejsce głównie przy używaniu 55-210, które jest szkłem średniej jakości) i może ze 2 razy na 16-70. Jako, że mam zwyczaj weryfikacji zrobionych zdjęć, za każdym razem udało się fotkę wykonać ponownie (choć w większości wypadków i tak nie było warto). Za to przy używaniu AF w trybie „Continuous” byłem bardzo pozytywnie zaskoczony jak dał sobie radę ze śledzeniem mew, które jak szalone zbliżały się do pokładów pasażerskich promu w celu przechwycenia w powietrzu rzucanego im jedzenia. Wyszło kilka na prawdę fajnych zdjęć.
Zasilanie
Bateria, czyli pięta achillesowa wszystkich bezlusterkowców – spodziewałem się, że sprawi mi najwięcej kłopotów. Jednakże, okazało się, że wcale nie jest tak źle jak bym się mógł tego spodziewać. Oczywiście zużywa się znacznie szybciej niż w lustrzance, tym nie mniej nie miałem takiego dnia żebym potrzebował zużyć więcej niż jedną (tak więc 2 leżące w plecaku jako zapas – dawały na prawdę bardzo duży komfort psychiczny). To dobrze, bo na miałem trochę obaw że będę musiał oszczędzać prąd – co przy zdjęciach najczęściej kończy się tragicznie 😉
Podsumowanie
Oczywiście spodziewałem się, że będzie dobrze, w końcu z całością sprzętu zdążyłem się już całkiem porządnie zaprzyjaźnić. Może trochę nie spodziewałem się tego, że ani razu nie pomyślę sobie „ech, tu jednak fajnie by mieć lustro”. Bez dwóch zdań – nowy system jako towarzysz podróży sprawdził się w 100% – zapewnił mi komfort jakościowy identyczny z lustrem a jednocześnie dał możliwość posiadania całego „kramu” cały czas ze sobą a co za tym idzie brak konieczności planowania „co dziś ze sobą wziąć”. Oczywiście znajdą się takie dziedziny, gdzie lustrzanka będzie rozwiązaniem lepszym (choćby ten nieszczęsny spotting) – ale dla mnie w podróżowaniu zdecydowanie stał się nową jakością.
Jedna odpowiedź do “Sony na Wakacjach”