Gdzieś tam głęboko za uszami cały czas miałem taki cichy dzwonek, że kiedyś to się w końcu wydarzy…. Ale może zacznijmy od początku…
Niedawno sprawdziła się moja wizja przedstawiona tutaj – Nikon oraz Canon weszli na rynek bezlusterkowców pełnoklatkowych swoimi modelami odpowiednio: Z6 i Z7 oraz EOS-R. Co prawda, wedle większości testów pokazane modele na razie zostały tak zaprojektowane aby nie budować wewnętrznej konkurencji dla topowych modeli lustrzanek (co jest zrozumiałe przy obecnej bazie klientów), to jednak jest to znak w jaki sposób wszystkie firmy widzą przyszłość (szczególnie w tak zwanym segmencie rynku „prosumer”). Jakiś czas temu, Sony pokazało trzecią generację swoich pełnoklatkowych puszek bezlusterkowych – a więc A7 III oraz A7R III, które szybko zostały okrzyknięte najlepszymi puszkami bezlusterkowymi na rynku – i pomimo konkurencji ze strony CaNicona w dalszym ciągu mogą cieszyć się tym laurem. Z drugiej strony, jeżeli popatrzeć na portfolio Sony w segmencie APS-C, a w szczególności na wybór szkieł dedykowanych do tego formatu, to można odnieść wrażenie, że firma traktuje ten segment raczej jako „entry level” niż „prosumer”. Jest to w pewnym sensie zrozumiałe – jak każdy, firma nie chce tworzyć konkurencji do własnych produktów. Co prawda po sieci chodzą pogłoski o topowym modelu APS-C, który ma pojawić się niebawem, tym nie mniej, to „niebawem” staje się ostatnio coraz bardziej mydlane.
W tym kontekście, ostatnio podjąłem decyzję, że przenoszę się do świata FF – oczywiście od Sony. Nie ukrywam, że wcześniej po premierze Fuji X-T3, poważnie myślałem nad tym systemem jednakże szybko doszedłem do wniosku, że kolejna zmiana całego systemu to jednak zbyt daleko idące wyzwanie. Po dłuższych namysłach decyzja padła na Sony A7R III. W porównaniu do klasycznej „III” skusiła mnie znacząco wyższa rozdzielczość matrycy i lepszy EVF (do prawdy nie rozumiem dlaczego w klasycznym A7 III Sony stosuje dalej EVF o tak niskiej, jak na dzisiejsze standardy, rozdzielczości). Do okrojonej ze szkieł APS-C kolekcji dołączyła również nowość w ofercie Sony – czyli obiektyw FE 24-105 f/4.
W sumie, powinna tutaj znaleźć się recenzja nowej puszki – ale tym razem jest to zupełnie niepotrzebne. Na sieci jest już ich tyle, że zapewne nie wniósł bym tutaj absolutnie nic nowego. Postaram się więc podzielić jedynie drobnymi spostrzeżeniami w kontekście swoich wcześniejszych przemyśleń. Po pierwsze rozmiar – czyli to na co szczególnie zwracałem uwagę przy przenosinach na bezlustro. Nie ma co się oszukiwać – jest gorzej niż w wypadku A6500. A7R3 waży więcej (nieco ponad 600g) a wraz z 24-105 robi się z tego już spory zestaw, z którym, cały czas w ręce, nie będzie już tak łatwo przejść górski szlak. Oczywiście jest to zestaw w dalszym ciągu znacząco mniejszy od odpowiednika lustrzankowego (szczególnie body) ale trzeba uznać, że jest to pewien „koszt” przenosin. Są też i zalety, A7R3 z moim 70-300 balansuje się znacząco lepiej i zestaw ten znacznie stabilniej trzyma się w ręce (muszę wybrać się na jakieś spotterskie testy). No i to w zasadzie koniec rzeczy które można by zapisać po stronie „na nie” recenzji. Plastyka i zakres dynamiczny matrycy zastosowanej w R3 jeszcze przez jakiś czas będzie dla mnie wyzwaniem. Stosując nawet wysokie ISO (choć nie ma takiej potrzeby – matryca jest w zasadzie 100% ISOless w zakresach 100-500 i 640-max) muszę się doszukiwać szumu… Jest to również pewne wyzwanie dla Lightroom’a – którego algorytmy „wywołania” nie zawsze dobrze radzą sobie z tak dużą dynamiką zdjęcia. W wypadku A6500 zawsze narzekałem nieco na ergonomię (związaną również z rozmiarem samego body) – w A7R3 jest doskonale. W zasadzie jest wszystko to czego potrzeba – jest joystick, są oddzielne pokrętła z przodu i z tyłu, dedykowane pokrętło korekcji ekspozycji i 4 klawisze „użytkownika”. Do tego dosłownie każdemu przyciskowi na body można przypisać dowolną funkcję dostępną w body – dotyczy to również pokręteł i „multikontrolera”. Implementacja touch-focus’a jest jednak znacząco lepsza niż w A6500 (jeżeli chodzi o szybkość działania i responsywność) – choć przyznam się, że na tą poprzednią specjalnie nie narzekałem. Do tego w końcu w menu pojawiła się zakładka z własnymi ustawieniami, do której można dodać ulubione elementy z menu – jego przeszukiwanie potrafi być irytujące.
A więc… koło się zamknęło – znowu wróciłem do świata pełnej klatki, choć w jakże innym wydaniu. Jeszcze długo będę się uczył tego co nowa puszka potrafi jednakże już teraz zapraszam do dwóch galerii z jakimiś pierwszymi przymiarkami do zdjęć (co prawda wszystkie zdjęcia zeznają ISO 640 – jednak w praktyce korzystając z ISOLess są wyciągane po 2-3EV do góry):
2 odpowiedzi na “To się narobiło”