2022

Jak co roku, w połowie września wybrałem się w Bieszczady. Tym razem przyszło mi zmierzyć się z deszczowym wyzwaniem. Choć prognozy (jak to zwykle bywa w Bieszczadach) były bardziej złowieszcze niźli okazywało się w rzeczywistości, to jednak tym razem niemalże codziennie musiałem stawić czoła deszczowi oraz ciężkim, nisko zawieszonym chmurom. No ale ma to i swoje zalety – klimat gór spowitych chmurami przecinanymi promieniami słońca daje niezapomniane widoki. No i jesień prawie, że dopisała w tym roku.
Oddzielny akapit zdecydowanie trzeba poświęcić kolejce wagonikowej w Solinie. Jakoś mi ta inwestycja zupełnie umknęła w zeszłym roku – co zaowocowało wielkim zaskoczeniem w tym – nie tylko samą obecnością kolejki, ale i rozmachem z jakim została wybudowana. Muszę powiedzieć, że dawno, żadna inwestycja w Polsce tak mi nie zaimponowała. Kolejka jest piękna, bardzo ładnie komponuje się z krajobrazem, zapewnia fantastyczny widok na zaporę a wieża widokowa na jej północnej stacji robi fantastyczne wrażenie. Piękny widok na całe Jezioro Solińskie a taże bardzo fajna kawiarenka piętro pod tarasem widokowym.

Jak zwykle – nie zostaje mi nic innego jak zaprosić na zdjęcia.


2021

W tym roku ponownie postanowiłem na jesieni pojechać w Bieszczady – mając nadzieję na to, że w końcu uda mi się trafić w ten moment, kiedy jest „kolorowo”. Wygląda na to, że tym razem się udało. Ale od początku….
Kiedy zbliżał się termin wyjazdu – prognozy pogody były nieubłagane. Miałem przed sobą wizję tygodniowego chodzenia w deszczu. Na szczeście, jak to z prognozami bywa – okazało się, że będzie lepiej, padało tylko w sumie 2 dni i to też nie specjlanie mocno. Pierwszego dnia oraz ostatniego nawet wyszło słońce….

Kiedy słyszałem historie o tym co to znaczy Bieszczady jesienią, to tochę nie wierzyłem, bo moje dotychczasowe jesienne doświadczenia oscylowały raczej w okolicach klasycznych ponurych brązów. Jednakże wszystko się zmieniło, kiedy w drodze na miejsce minąłem mniej więcej Ustrzyki Dolne…. Nigdy nie myślałem, że drzewa mogą mieć jednocześnie tyle kolorów. Co więcej, po kilku dniach okazało się, że ten moment trwa bardzo krótko. Kiedy wyjeżdżałem po tygodniu na wielu drzrwach nie było już w ogóle liści…

Nie przedłużając zapraszam na zdjęcia, tym razem można powiedzieć, że w pełnym kolorze. Zdjęcia powstały w trakcie trasy przez obie połoniny pierwszego dnia oraz przez Rawki działem do Wetliny dnia ostatenigo.

25.10.2021 – Aktualizacja
W związku z pojawieniem się nowego LR Classic wrzucam trochę dodatkowych zdjęć – przede wszystkim wywołanych przy pomocy profilu „Camera matching” dla R5-ki. Więcej informacji w tym wpisie.


2020

W tym roku Bieszczady okazały się dla mnie górami absolutnie magicznymi. Od samego początku prognozy pogody nie były optymistyczne – tak więc byłem przygotowany na wszystko. No i wszystko się wydarzyło – od słońca po lejący deszcz.


Z Mucznego na Tarnicę i Szeroki Wierch

Po bardzo udanej gonitwie za pociągiem Turkolu – Pierwszego dnia przeznaczonego już tylko na góry wybrałem się z Mucznego przez Bukowe Berdo na Tarnicę i potem przez Szeroki Wierch do Ustrzyk. Na samym początku trasy towarzysza mi mgła tworząca niesamowity klimat w lesie a potem już na górze słońce tylko czasami przysłaniane przez chmury malowało na górach fantastyczne kształty. Wkrótce miało się okazać, że będzie to jedyny dzień, w którym dane mi było cieszyć się słońcem i pełnią już prawie jesiennych barw. Kolejne dni choć w dalszym ciagu klimatyczne już zdecydowanie obfitowały chmury i deszcz.


Sprint na Rawki

Drugiego dnia prognoza była nieubłagana. Miało padać a nie lać, więc zdecydowałem się na szybkie wejście z Przełęczy Wyżniańskiej na Małą Rawkę, skok na Wielką Rawkę i powrót tą samą drogą. Gdy wyszedłem na Małą Rawkę – okazało się, że dolna warstwa chmur kończy się mniej więcej na granicy lasu – bardzo mnie to ucieszyło – udało się złapać kilka bardzo malowniczych obrazków. Niestety zbliżający się deszcz nie pozwolił na jakąś dalszą wyprawę w ramach Działu czy nawet na Krzemieńca.


Na Wetlińską

Po dniu przerwy zarezerwowanym na wizytę nad Soliną prognoza pogody znowu pozwalała na zaplanowanie nie specjalnie ambitnej czasowo wyprawy. Padło na Połoninę Wetlińską – podjechałem busem do Brzegów Górnych i stamtąd ruszyłem na połoninę. Wrażenia na początku były różne – Chatka Puchatka nieczynna, widoczność jakieś 50m, temperatura 2 stopnie i wiatr ponad 60 km/h. Na dodatek nie zapowiadało się, żeby miało być inaczej. Ruszyłem więc przez Wetlińską i dopiero na zejściu do Przełączy Orłowicza nieoczekiwanie pojawiło się słońce. Nie mogłem sobie w takich warunkach nie pozwolić na wejście na Smerek. Potem już z Przełęczy Orłowicza prosto do Wetliny, gdzie przywitał mnie (a jakże) deszcz.


2019

Czy deszczowe czy słoneczne – Bieszczady (pomimo jednak nieco postępującej komercjalizacji) w dalszym ciągu są dla mnie trochę „środkiem niczego”. Nigdzie nie da się tak odpocząć – czy to idąc w słońcu, czy w deszczu – człowiek zawsze wraca taki trochę inny…

W tym roku plan wyjazdu w Bieszczady pojawił się w mojej głowie dość późno – dlatego też, musiałem wybrać termin nie najbardziej mi pasując a taki, w którym udało mi się zarezerwować jeszcze miejsce w hotelu w Ustrzykach Górnych. Wypadło na trzeci tydzień Września – stanowczo za wcześnie na pełny jesiennych kolorów krajobraz Bieszczad ale za to już połoniny pełne żółto-piaskowych traw oraz czerwieniejących porostów. Do Ustrzyk Górnych dotarłem w sobotę, tak więc na niedzielę zaplanowałem pierwszą wyprawę.

Z Mucznego na Bukowe Berdo, Tarnicę i Szeroki Wierch

Na pierwszy dzień wybrałem trasę, której nie znałem – nigdy wcześniej nie byłem w Mucznym oraz nie przechodziłem przez Bukowe Berdo. Na sam początek miałem szczęście – chwilę po wyjściu z hotelu złapałem busa jadącego do Mucznego – co nie jest rzeczą prostą – współpasażerowie organizowali grupę przez ponad godzinę. Z Mucznego ruszyłem na Bukowe Berdo, z którego rozpościerają się piękne widoki na wszystkie połoniny, Tarnicę a także Halicz i Krzemieniec. Następnie przez przełącz Goprowców wlazłem na Tarnicę, gdzie ze względu na tłum ludzi posiedziałem tylko chwilę i udałem się w drogę powrotną do Ustrzyk przez Szeroki Wierch.

Połonina Caryńska i Wetlińska

Drugiego dnia postanowiłem przejść obie wielkie połoniny. Zacząłem z Ustrzyk Górnych wejściem na Caryńską. Pogoda tego dnia – choć jeszcze słonecznie zaczęła zdradzać drobne symptomy nadchodzącego załamania. Po szybkim przejściu Caryńskiej zszedłem do Brzegów Górnych skąd po chwili odpoczynku rozpocząłem wspinaczkę na Połoninę Wetlińską – trzeba przyznać, że to wejście jest bardzo ostre i męczące. Tym nie mniej, po półtorej godzinie piłem już herbatę z sokiem i pomarańczą w Chatce Puchatka. Przejście całej połoniny zajęło mi kolejne planowe 2 godziny – po czym zszedłem do Wetliny gdzie już po jakiś 40 minutach udało się zebrać ekipę na busa do Brzegów, skąd to złapałem stopa do Ustrzyk. Dzień bardzo widokowy ale i ciężki.

Beniowa

Kolejny dzień przywitał mnie porannym pokaźnym deszczem, a prognoza wcale nie wskazywała jakoby miało być lepiej. Dlatego też rano wybrałem się do Cisnej aby korzystając z gorszej pogody zrobić zdjęcia kolejki Bieszczadzkiej na odcinku z Majdanu do Balnicy. Pogoda okazała się lepsza niż się spodziewałem. Po powrocie wybrałem się jeszcze do Beniowej – jednej z setek nieistniejących już wsi w Bieszczadach. Beniowa leży przy samej granicy z Ukranią – dojechać tam można przez Muczne, Tarnawę do parkingu BPN w Bukowcu – dalej około 3km piechotą. Beniową zamieszkiwało przed wojną ponad 600 mieszkańców – wieś została spalona i zrównana z ziemią przez UPA chwilę po zakończeniu wojny. Obecnie pozostały jedynie fundamenty cerkwii oraz zabezpieczone balami stare studnie.

Dział

Choć prognozy wskazywały na to, że powinno się wypogodzić – następny poranek przywitał mnie deszczem. Po drobnej konsultacji z mapami radarowymi postanowiłem jednak ruszyć na Dział. Złapałem (nie bez odpowiedniej dawki oczekiwania) bus’a do Wetliny skąd znanym mi dobrze szlakiem ruszyłem na Dział, którym to miałem dotrzeć aż do Małej i Wielkiej Rawki. Mnie więcej do połowy drogi towarzyszył mi deszcz a momentami grad. Na szczęście po jakiś 2 godzinach zaczęło się przejaśniać, co poza zdecydowanie lepszym humorem zapewniło również widoki na podnoszące się z gór chmury. Wiało okrutnie i dlatego tylko chwilę posiedziałem na Wielkiej Rawce skąd długim leśnym zejściem wróciłem do Ustrzyk.

Tarnica, Halicz, Rozsypaniec

Na ostatni dzień wybrałem standardową pętlę Bieszczadzką czyli wejście na Tarnicę z Wołosatego, następnie przejście połoniną Bukowską – czyli Kopa Bukowska, Halicz i Rozsypaniec a na koniec zejście z przełączy Bukowskiej do Wołosatego (tą okropną 7-kilometrową asfaltowo-kamienistą drogą). Pogoda sprzyjała, ale tak mniej więcej od Halicza zacząłem się spieszyć – z zachodu zaczęły zbliżać się ciężkie deszczowe chmury. Nawet trochę dziwiłem się ludziom idącym w przeciwną stronę – wszakże do najbliższego schronienia mieli przed sobą dobre 3,5h drogi przez góry. Tym nie mniej deszcz złapał mnie dopiero jak wsiadłem do samochodu w Wołosatem.

Choć cywilizacja zbliża się do Bieszczad ogromnymi krokami (w Ustrzykach można w każdym sklepie i knajpie płacić kartą) to jednak nadal jest to trochę koniec świata, który uwielbiam. Choć zmęczony – wróciłem wypoczęty i bardzo zadowolony. W przyszły roku wrócę w październiku.


2016

W końcu! Pojechałem w Bieszczady. Nie byłem tam – jak ostatnio udało mi się policzyć – 18 lat. Dalej nie wiem jak to mogło się stać…
Jedno jest pewne – nie mogłem trafić lepiej z pogodą. Cztery dni pięknego słońca, mglistych poranków, wielowarstwowych krajobrazów nasyconych niebieskawą parą wodną. To wszystko dane mi było podziwiać w ciągu kilku dni wypraw. Trochę się obawiałem, bo wszyscy mówili, że Bieszczady się zmieniły, ja jednak miałem nadzieję, że odnajdę tam cokolwiek z tej 18-letniej przeszłości. Odnalazłem więcej niż się spodziewałem. Może to urok Ustrzyk Górnych, może trochę moja wyobraźnia. W każdym razie było bardzo klimatycznie.

Na pierwszy dzień łażenia wybrałem Tranicę. Wybrałem się bardzo rano (6:30) do Wołosatego, skąd zamierzałem wejść na Tarnicę a potem na Halicz i Rozsypaniec. Przywitały mnie piękne poranne mgły, które ze wschodzącym słońcem dały niesamowity klimat. Już na początku trasy dołączył do mnie Józek – emerytowany górnik, który przyjechał specjalnie po to, żeby wejść na Tarnicę i wrócić. Nikogo więcej na szlaku nie spotkaliśmy. Po pokonaniu ogromnej ilości schodów (tak… schodów! – ktoś zrobił schody na Tarnicę….) rozgościliśmy się na szczycie, gdzie za chwilę pojawiły się Renata i Aśka – po krótkiej rozmowie zawiązała się drużyna, która w prawie nie okrojonym składzie miała dotrwać do końca mojego pobytu w Bieszczadach. Wspólnie przeszliśmy piękną i malowniczą trasę okalającą Tarnicę (przez Halicz, Rozsypaniec) i potem tą okrutnie nudną 8km drogą przez las dotarliśmy z powrotem do Wołosatego. Jurek wsiadł w samochód i pojechał do domu… A my dalej byliśmy pod wrażeniem tego człowieka. Umówiliśmy się na kolejną wyprawę następnego dnia.

Drugi dzień to wyprawa na Połoninę Caryńską – wejście od Ustrzyk a zejście do Brzegów Górnych. Trasa krótka a jednocześnie bardzo malownicza zapewniła nam zajęcie na przedpołudnie. Na Brzegach byliśmy już po 12-tej (schodząc współczuliśmy wszystkim mozolnie gramolącym się w pełnym słońcu od Brzegów). Tego dnia postanowiliśmy jeszcze pojechać nad Solinę – tu zdjęcia pojawią się nieco później.

Jako, że ostatni dzień zgodnie z oczekiwaniami był już pewnym wyzwaniem dla moich stóp – jak zwykle narobiłem sobie odcisków – wybrałem wraz z drużyną trasę na Małą i Wielką Rawkę poprzez Dział. Jest to trasa długa ale bardzo przyjemna, bo po dość ostrym podejściu od Wetliny dalej idzie się juz praktycznie szczytami przez kolejne malownicze polanki, aby na końcu dotrzeć na kolejno na Małą i Wielką Rawkę. Po dłuższym odpoczynku krótka wizyta na granicy i powrót karkołomnym zejściem do Ustrzyk. Tego dnia, po kolejnym „kotlecie zakapiora” w Bieszczadzkiej Legendzie drużyna się rozwiązała z obietnicą powtórki w przyszłości.

To jednakże nie kończy mojej historii tegorocznych Bieszczad. Pozostaje Bieszczadzka Kolejka Leśna. Przyjechałem w sobotę i niedzielę chciałem właśnie poświęcić tejże. Wszystko jednak zmieniło jedno zdanie usłyszane właśnie po południu w sobotę od przemiłej obsługi stacji w Majdanie – „… a spóźnił się Pan na parowóz …” – tak P-A-R-O-W-Ó-Z. Na szczęście z nadchodzącego wielkiego doła wyciągnęło mnie następne zdanie – „… ale będzie jeszcze jeździł w czwartek …”. W obliczu takiej wieści niedzielę poświęciłem na spalinówki wożące weekendowych turystów jednocześnie przygotowując sobie grunt pod zdjęcia w czwartek. Kiedy w drodze powrotnej na Roztocze przejeżdżałem przez Majdan wszystko się potwierdziło – parowóz już spokojnie kopcił czekając na kurs. Kawałem samochodem, 5km torem (postanowiłem uszanować ustawione na drodze do Balnicy znaki zakazu ruchu), jakieś 20 minut oczekiwania i parowóz w pięknym bieszczadzkim krajobrazie znalazł się w mojej kolejowej kolekcji. Potem już tylko 5km z powrotem (minął mnie wracające z Balnicy zarówno spaliniak jak i parowóz) i w drogę na Roztocze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *