To były zupełnie inne wakacje. Zaplanowane jak zawsze już gdzieś w okolicach stycznia – w marcu stanęły pod wielkim znakiem zapytania. Wybuchła pandemia koronawirusa. Ale może od początku…

Wakacje zawsze planuję ze sporym wyprzedzeniem – głównie z powodu konieczności zarezerwowania ulubionych hoteli, przelotów itp. Nie inaczej było i w tym roku. Plan był tak aby polecieć do Monachium, skąd samochodem zawitać do Szwajcarii – w tym roku zaplanowałem Zermatt (a jakże) a także Sankt Moritz, skąd przeprawiając się przez przełęcz Bernina zaplanowałem kilkudniowy postój nad Gardą. Wrócić miałem samolotem z Wenecji. Nie bez drobnych problemów (mój hotel w Zermatt okazał się być już kompletnie zarezerwowany) zrobiłem bookingi w okolicach lutego – z biletami lotniczymi planowałem poczekać na powrót z zaplanowanego (już tradycyjnie) prywatno-służbowego Amsterdamu w marcu.

No i stało się. Wracając ostatnim samolotem z Zurychu w zasadzie już wiedziałem, że ze zbliżającego się wyjazdu do Amsterdamu będą nici. Nie spodziewałem się, że w zasadzie już za kilka tygodni będę musiał bardzo poważnie zastanowić się nad tym co będzie z wakacjami. Nie bardzo pamiętam – ale pewnie gdzieś w okolicach maja postanowiłem, że nie będę rezygnować. Na początku czerwca – choć w dalszym ciągu czekałem na zwrot pieniędzy za odwołany marcowy lot do Amsterdamu postanowiłem kupić bilety w LOT-cie – zmodyfikowałem plany tak aby najpierw polecieć do „zaległego” Amsterdamu, z tamtąd pociągiem do Monachium no i dalej już zgodnie z planem. Rezerwację musiałem zmienić jeszcze raz – po tym jak LOT ogłosił po-lockoutową siatkę lotów okazało się, ze do Amsterdamu polecę dzień wcześniej – na szczęście mój ulubiony hotel (Asterisk na Texstraat) bez problemu rozszerzył mi rezerwację – wszytko to działo się już w lipcu, a więc na kilka dni przed wylotem.

Holandia

Gdy po odbyciu całej podróży w maseczce i wypełnieniu dwóch formularzy dotyczących historii pobytów i potencjalnych kontaktów z osobami zarażonymi wysiadłem z samolotu – Amsterdam przywitał mnie pustkami na lotnisku. To ogromne lotnisko dość przerażająco świeciło pustymi terminalami i pirsami. Chyba największe wrażenie zrobiły na mnie tablice odlotów – na 7 dużych ekranach normalnie można zobaczyć odloty odbywające się w ciągu najbliższych 5-6 godzin. Teraz na 3 ekranach mieściły się wszystkie loty od rana do wczesnych godzin porannych następnego dnia… Maseczka na twarzy towarzyszyła mi we wszystkich środkach transportu, na stacjach metra, kolejowych już do końca pobytu w Holandii. Choć po obłożeniu pociągu z lotniska wydało mi się, że w Amsterdamie będzie dużo ludzi – to bardzo się pomyliłem. Miasto było puste. W hotelu przywitano mnie dość entuzjastycznie (obsługa już mnie kojarzy) – dostałem upgrade do lepszego pokoju a wszystko w skandalicznie (jak na Amsterdam) niskiej cenie. Oczywiście w ścisłym centrum, szczególnie wieczorami, było całkiem gęsto, ale wracają do hotelu przez Plac Rembrandta byłem już w zasadzie sam – w normalnym lecie nie do pomyślenia.

Na Damark jeszcze sporo ludzi
Ale już za rogiem na kawę chętnych raczej brak

Korzystając z dodatkowego dnia oraz słabej pogody udało mi się w końcu wybrać na kilka godzin na Polderbaan aby nieco odnowić spotterskie hobby w fantastycznych warunkach lotniska Schiphol.

Następnego dnia wybrałem się do pięknego Hoorn, gdzie dojechałem szybko pociągiem. W drodze powrotnej odwiedziłem jeszcze Zansee Schans – nie sposób było nie skorzystać z dobrej pogody. W obu miejscach ruch zdecydowanie umiarkowany. Brakuje Japończyków i Amerykanów…

Niemcy

Następnego dnia w Amsterdamie wsiadłem w ICE do Diusburga, gdzie miałem przesiąść się w kolejne ICE – tym razem do Monachium. Całą 8-godzinną podróż odbyłem w maseczce – włączając w to 45-minutową przerwę w Duisburgu. Trzeba przyznać, że rygory w kolejach holenderskich i niemieckich są ściśle przestrzegane. Do Monachium dotarłem po 16:00 i już po pół godzinie wiedziałem, że idę do innego hotelu, albowiem zarezerwowany Ibis po prostu był całkowicie zamknięty. Przebookowano mnie do pobliskiego Novotelu – w którym to zajętych było pewnie z 4-5 pokoi… I dokładnie tak samo wyglądało same Monachium. Niestety nie dane mi było zjeść pysznej golonki w moim ulubionym Donisl na Marienplatz – restauracja, w której normalnie ciężko znaleźć miejsce po prostu była zamknięta. Zjadłem w, również mi znanej, Haxbauer na Sparkassenstrasse.

Szwajcaria

Z Monachium czekała mnie wspaniała podróż samochodem do Zermatt. W Szawjcarii postanowiłem pokonać 4 przełęcze – Grimselpass, Fukapass, Albulapass i Brninapass – w tej podróży zaliczyłem tą pierwszą.

Do Zermatt dotarłem planowo – gdzie spędziłem 3 dni na, jak zwykle, fantastycznych wycieczkach przy okazji odbywając bliskie spotkanie z Air Zermatt:

O ile „na dole” w Zermatt pandemię dało się odczuć w nieco ograniczonym zakresie – to w górach widać było to już bardzo wyraźnie. Na szlakach bardzo mało ludzi – drugiego dnia idąc ponad 4 godziny nie spotkałem nikogo. Najbardziej w oczy rzucał się brak doskonale zorganizowanych grup Japończyków… Z Zermatt ruszyłem do Sankt Moritz. Tym razem postanowiłem przejechać przez Furkapass i Albulapass pomijając dostępne przeprawy na platformach kolejowych tunelami. Niestety tym razem nie miałem czasu aby zatrzymać się na dłużej i załapać parowóz na słynnej kolei Furka.

Bardzo klimatyczna Furkapass

Moim głównym celem wizyty w Sankt Moritz był kolejowy wypady w klimatyczne miejsca związane z Kolejami Retyckimi. Wypad udał się zgodnie z planem a przy okazji wyszedł również bardzo atrakcyjny fotograficznie spacer przez Berninapass. W samym Sankt Moritz, na które nie miałem za dużo czasu, pustki – przynajmniej na ulicach. W czynnych restauracjach w większości wszystkie stoliki zajęte – może dlatego, że wiele z knajp po prostu było zamkniętych. Przy okazji polecam burgera w Pier 31 nad samym jeziorem.

Widok z dworca kolejowego na południową cześć Sankt Moritz

Włochy

Koniec podróży wakacyjnej zaplanowałem na północne Włochy – chciałem spędzić kilka dni nad Gardą i zakończyć wyprawę w Wenecji, skąd miałem zarezerwowany wieczorny lot do Warszawy. Plany musiałem nieco zmienić ponownie albowiem LOT odwołał lot wieczorny i zostałem przyblokowany na lot poranny, który pojawił się w ramach oferty wakacyjnej. Nad Gardą również czekała mnie zmiana – kiedy rezerwowałem miejsca mój ulubiony hotel Alexander w Limone był już kompletnie obłożony – znalazłem więc miejsce w sąsiednim. Kilka dni przed przyjazdem okazało się, że rezerwacja została odwołana, bo hotel jest zamknięty. Na szczęście bez problemu zarezerwowałem pokój w Alexandrze, w którym zajętych okazało się być tylko kilkanaście pokoi. W samym Limone oraz sąsiednich miejscowościach zdecydowanie mniej turystów niż zwykle. Nawet w kolejce do kolejki na Monte Baldo nie trzeba było czekać specjalnie długo…

Na koniec

Podsumowując – w cieniu pandemii da się podróżować dość normalnie – o ile oczywiście zachowa się odpowiednie środki bezpieczeństwa a brak szwedzkiego stołu na śniadaniu w hotelu nie kojarzy się z końcem świata. Okazuje się też, że posiadanie potwierdzonej rezerwacji na Booking.com wcale nie oznacza, że wszytko jest w porządku. Może okazać się na kilka dni przed terminem, że Booking po prostu odwoła rezerwację i musisz radzić sobie sam – no ale to też jest pewien element radości podróżowania 😉 Jeżeli ktoś, tak jak ja, traktuje pobyt all-inclusive w tłumach ludzi na plaży jako najgorszą torturę a raczej woli połazić i pozwiedzać, to obecne warunki – są bardzo sprzyjające (choć oczywiście części obiektów nie da się zwiedzić – po prostu są zamknięte). Trzeba też przyznać, że tam gdzie byłem do zasad bezpieczeństwa wszyscy podchodzą bardzo rygorystycznie. Niestety bardzo kontrastuje to ze scenami jakie można było zobaczyć choćby na naszym polskim wybrzeżu. Ostatnia sprawa to gospodarka – jeżeli to będzie tak dalej wyglądać, to myślę, że Europa, a w szczególności te kraje, w których turystyka stanowi znaczący procent PKB nie wyjdzie na tym dobrze a może nawet doprowadzi to do jej rozpadu (co osobiście jakoś specjalnie by mnie nie zmartwiło). Nie zazdroszczę również liniom lotniczym – choć siatki połączeń są odbudowywane – w dalszym ciągu aktywność nad Europą nie przekracza 50% wartości sprzed roku. No ale zobaczymy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *